"Erin Brockovich"

 "Erin Brockovich" to film oparty na prawdziwej historii z 2000 roku, w reżyserii Steven'a Soderbergh'a .Główną rolę odgrywa tu Julia Roberts, która otrzymała oscara za swoją kreację.Obraz dostał też 4 inne nominacje do złotej figurki, oprócz tego cieszył się też docenieniem m.in przez akademię Złotego Globa i nagrodę Bafty. Na pierwszym planie widzimy dwukrotną rozwódkę, z trójką dzieci i brakiem pracy oraz pieniędzy, ale za to z wdziękiem, pięknymi nogami i ''nie wyparzonym językiem".Erin jest ofiarą w wypadku samochodowego.Niestety sąd nie ustanawia jej odszkodowania, wtedy jej adwokat z litości zatrudnia ją w swojej kancelarii.Kobieta nie zyskuje tam przyjaciół ze względu na swój estrawagancki sposób ubioru i czystą bezczelność.Przypadkiem odkrywa sprawę małego miasteczka na prowincji, gdzie ludzie zapadają na różne choroby.Podejrzewa, że odpowiada za to ogromny koncern, który zatruł wodę i nie przyznaje się do tego.Młoda dziewczyna postanawia przyjżeć się sprawie bliżej.W opiece nad dziećmi pomaga jej nowopoznany sąsiad, z którym zaczyna romansować. W sprawach zawodowych partneruje jej Ed, jej były adwokat, który wierzy w siły samotnej matki.Wkrótce Erin odnosi ogromne sukcesy, bo dowodzi o winie korporacji.Teraz musi tylko przekonać o swojej racji sąd i zebrać podpisy mieszkańców miasteczka.Razem z Ed'em wygrywają sprawę, a poszkodowani dostają pieniądze. Jest to film biograficzny, przedstawia życie prawdziwej Erin Brockovich, która wygrała największą sprawę odszkodowań w historii Stanów Zjednoczonych.Ciekawe jest to, że Julia Roberts jako pierwsza kobieta tym filmem przekroczyła gażę 20 mln dolarów.Ja jestem jednak z tej grupy, której nie zaszokowała tak gra Roberts i nie widzę powodu uhonorowania jej Oscarem za tę rolę. Film Soderbergh'a to bardzo dobra robota.Jest on ciekawy, ze względu pewnie na temat fabuły i dobrze nakręcony.Mimo to bardzo wydłużony.Za pierwszym razem oglądałam tylko początek i koniec, a mimo to wiedziałam o co chodzi i miałam wrażenie, że nic nie straciłam.Zmierzam do tego, że środek filmu jest przeciągnięty i nudny.Erin biega po ludziach, krzyczy i ubiega sie o to odszkodowanie.Wszystko byłoby dobrze, gdyby zostało to jakoś urozmaicone. Julia Roberts, dostała upragnionego Oscara i do tego zarobiła tyle pięniedzy.Wydaje mi się, że zasłużyła na uznanie, pięniądze, sławę, bo jest to charakterystyczna i naprawdę dobra aktorka.Ma inną urodę i specyficzny styl grania.Bardzo dobrze sprawdziła się jako pyskata i wygadana samotna matka w tandetnych,ekstrawaganckich ciuchach odsłaniających jej długie, niesamowite nogi.Jednak uważam, że nie zasłużyła na Oscara, mimo tych plusów jej kreacja mnie jakoś nie olśniła i tyle. Nie podobała mi się także praca montażystów.Te cięcia i przeskakiwanie do innych scen.Był to film biograficzny, ale nakręcony w stylu fabularnym.Dlatego nie widzę powodu wstawiania takich elementów, jak w filmach dokumentalnych.O dziwo te rodzaje przejść między scenami były także umieszczone w filmie pt"Requiem dla snu", który także w 2001 roku był nominowany do oscara ( a dokłaniej Ellen Burstyn, zwycięzyła wtedy Roberts).Tam to pasowało, tu już nie. Na uznanie zasługuje Albert Finney, odgrywca roli Ed'a i partnera Erin.Bardzo podobała mi się jego rola.Chociaż moje pierwsze skojarzenie to tandetna podróbka Tommy Lee Jones'a,  mimo to był świetny. Ludzie w takich filmach często nie zwracają uwagi na młodych aktorów.Ja jednak od razy zauważyłam małego Matthew, wtedy dzięsięcioletni Scotty Leavenworth zagrał bardzo dojrzale i przekonująco. W ''Erin Brockovich'' znalazłam też wiele innych plusów.Dobry humor.Wiele cytatów z tego filmu jest powtarzanych przez fanów.Bardzo dobrze sprawdziły sie takie humorystyczne wątki Ostatecznie film można obejrzeć, ze względu np. na ciekawą sprawę odszkodowania.Mnie jednak jakoś specjalnie nie zachwycił.

Komentarze

Popularne posty